Chcę Wam dziś pokazać książkę, którą śmiało mogłabym postawić na jednej półce z najlepszymi poradnikami i podręcznikami na temat relacji w rodzinie, z dziećmi, w związku.
Kupiłam ją z myślą o niespełna czteroletniej Idzie, ale przeczytałam sama i… No cóż, stwierdziłam, że to książka, którą w pierwszej kolejności powinnam przeczytać, a przede wszystkim przeżyć i przyswoić ja-mama.
Książka, o której mówię, to „A królik słuchał” Cori Doerrfeld przepięknie wydana niedawno przez Wydawnictwo Mamania.
Głównym bohaterem opowieści jest Taylor, który pewnego dnia postanawia zbudować z klocków coś nowego i wyjątkowego.
Niestety, jak to bywa z klockowymi budowlami…
Do pogrążonego w smutku/gniewie/złości/rezygnacji chłopca przychodzą po kolei zwierzęta. Każde ze swoją złotą radą i swoim sposobem przeżywania tej przykrej sytuacji.
Gdy wszystkie zwierzęta sobie poszły, a chłopczyk został sam, w ciszy, przyszedł do niego królik.
I dopiero królik, który nie doradzał, nie pocieszał, nie zarzucał chłopca pomysłami i rozwiązaniami, ale za to był i słuchał…
pomógł Taylorowi wyrazić wszystkie kłębiące się w nim emocje i dojść w miejsce, w którym można zacząć wszystko od początku.
To najkrótsza, najcichsza, ale też najbardziej do mnie przemawiająca (paradoksalnie!) lekcja o tym, jak być z dzieckiem w jego emocjach, zwłaszcza tych trudnych. Tak wyraźnie zobaczyłam siebie w kurczaku, tak mocno nalegającym, by Taylor mu wszystko opowiedział, tak bardzo rozgadanym, hałaśliwym. Mam też wiele wspólnego z pełnym złości niedźwiedziem, a czasem ze słoniem, który chciałby wszystko szybko naprawić. Bywam też hieną, przykrywającą bezradność pustym śmiechem. Najrzadziej jednak jestem jak królik. Najtrudniej mi po prostu być. Blisko, w ciszy, w cierpliwym oczekiwaniu, w akceptacji dziecka z tym, co przeżywa, bez projektowania i narzucania mu tego, co przeżywać powinno.
Bardzo porusza mnie, że to właśnie królik, zwierzątko miękkie i bezbronne, uważne i ostrożne, a nawet płochliwe zostaje z chłopcem do końca. Albo raczej do nowego początku. Jako jedyne nie boi się prawdziwych uczuć chłopca. Wie, że one nie są skierowane przeciwko niemu i że mu nie zagrażają. I że się nimi nie „zarazi”. Och! Zdecydowanie chcę być jak królik i tak pięknie być ze swoimi dziećmi w ich smutkach, gniewach, złości na cały świat i nawet tej na mnie.
Jeśli zachwyciła Was ta książka, ale myślicie, że głupio tak ją kupić dla siebie, a macie dzieci, to oczywiście to jak najbardziej jest książka dla dzieci. Można o niej z dziećmi rozmawiać, można ją czytać „podkładając głosy” pod zwierzątka, można sobie z dziećmi żartować, że o, teraz zachowuję się jak kangurzyca, co? Ale może wystarczy tylko czytać i oglądać ją razem, blisko, aż poczujemy swoje ciepło i nie trzeba będzie już nic więcej mówić.
To kolejna z ilustrowanych książek dla dzieci, która wzbogaca naszą biblioteczkę w temacie emocji. O dwóch, które pomagają emocje rozróżniać i nazywać pisałam TUTAJ.
Dziękuję serdecznie za odwiedziny!
Dziękuję za ten wpis, zastanawiałam się nad tą książką – czy kupić. Teraz już jestem pewna, że trzeba 🙂