Miałam marzenie, które w lipcu minionego roku liczyło sobie 9 lat. Zdążyłam je spełnić przed upływem dekady i chcę Wam o nim opowiedzieć 🙂
W 2008 roku z Łukaszem i maleńką Danusią byliśmy na rodzinnych rekolekcjach w okolicach Tarnowa. Pewnego dnia, gdy wszyscy jechali na wycieczkę do kopalni soli w Bochni, my udaliśmy się do Zalipia, miejscowości znanej z malowanych w kwiaty domów. Jeśli nie słyszeliście o Zalipiu, wpiszcie sobie szybciutko w wyszukiwarkę tę nazwę, a zaleje Was fala zdjęć wiejskich chat z bajecznie kolorowymi kwiatowymi malunkami. W rzeczywistości skala zjawiska jest troszkę mniejsza, malowane budynki nie są skupione w jednym miejscu, nie ma ich też tak bardzo dużo, jak to się może wydawać na podstawie zdjęć. Miejscowość żyje, nie jest skansenem, powstają tam nowe domy, w których mieszkają nowocześni ludzie. Mnie jednak to, co wtedy zobaczyłam, wystarczyło, by zachwycić się tym prostym pomysłem na wniesienie w codzienne życie piękna i radości i z całego serca zapragnęłam też tak sobie coś w życiu ukwiecić. Z rozmachem, z odwagą, na widoku!
Kwiaty i kolory pojawiały się w różnych moich pracach często i z dużą intensywnością. Ale na zmalowanie czegoś w zalipiańskim stylu długo nie miałam warunków. W wynajmowanych mieszkaniach nie byłam u siebie, na 40 metrach kwadratowych nawet wazonik, który sobie z Zalipia przywiozłam, był kolorowym szaleństwem (zwłaszcza w bliskim sąsiedztwie rzeczy z innej stylistycznej „parafii” 😉 ). Dopiero przeprowadzka do własnego domu otworzyła mi perspektywę, „że tutaj może kiedyś coś namaluję”.
To „kiedyś” przyszło w trzecim roku naszego mieszkania w domu. Dokładnie 5 lipca minionego roku. Spojrzałam wtedy na album ze zdjęciami, które zrobiliśmy sobie w Zalipiu, a potem na pełną śladów dziecięcych palców -w teorii- białą ścianę nad schodami. I pomyślałam, że może to są dwa pasujące do siebie elementy układanki 🙂 . Podzieliłam się tym pomysłem na moim profilu na Instagramie i zachęcona wspierającymi komentarzami, jeszcze tego samego dnia zaczęłam szkicować pierwsze kwiaty na ścianie.
Kilka dni później, gdy namalowałam zielone liście i część niebieskich kwiatów, dopadł mnie pierwszy kryzys. Czułam, że brakuje mi lekkości w malowaniu, kwiatki wychodziły mi krzywo, poza tym nagle cały ten pomysł wydał mi się nietrafiony, rysunek infantylny… Ale poszłam dalej. Pewnie w dużej mierze dlatego, że już o tym projekcie publicznie powiedziałam (och, wielką moc mają publiczne deklaracje!).
Potem dodałam inne kolory i zaczęło mi się podobać. Ale dopiero zdałam sobie sprawę z tego, ile pracy jeszcze przede mną! Schodów nagle tyyyyle się zrobiło i ściany tak dużo!
18 lipca szkic był już na całości, pozostało mi zatem malowanie. Schody to bardzo uczęszczane miejsce w naszym domu, a do tego Ida bardzo chciała mi pomagać, i oczywiście malować po swojemu, musiałam zatem pracować w nocy, albo bardzo wcześnie rano. Byłam znowu coraz bardziej zniechęcona.
A potem wyjechaliśmy na wakacje i do malowania wróciłam dopiero ostatniego dnia lipca.
Stan na 1 września: „prawie gotowe” 🙂 I mój wniosek, że dobrze, że na początku różnych przedsięwzięć nie wiemy wszystkiego, co nas czeka, bo na niewiele rzeczy w życiu byśmy się decydowali.
Mój projekt „zalipiańskie kwiaty nad schodami” ukończyłam w połowie listopada. Powycierałam ślady ołówka, zamaskowałam chlapnięcia i usterki dodatkowymi elementami (ślimaka nie było w planach 😉 ) Potem chodziłam jeszcze po schodach przez kilka dni i wyłapywałam różne niedomalowane szczegóły. Wyłapuję je zresztą do dziś, ale już zostawiam tak, jak jest.
Bardzo, bardzo się cieszę z tego, co zrobiłam. Z tych kolorów, z tego, że mi kwitną te ściany teraz w styczniu, z tego, że wytrwałam i doprowadziłam to do końca. Z tego, że widzę, że to takie trochę kiczowate i nic sobie z tego nie robię :). Cudowna jest energia, którą wyzwala spełnianie marzeń, małych i dużych. Bardzo Wam to polecam: spełniajcie swoje marzenia! Ja zaczęłam od tych kwiatów na ścianie, teraz biorę się za następne.
PS Z technicznych aspektów: malowałam moimi warsztatowymi farbami akrylowymi kilku firm, na delikatnie oczyszczonej z największych zabrudzeń karton-gipsowej ścianie, pokrytej białą farbą akrylową do ścian i sufitów. Wcześniej zrobiłam szkic ołówkiem, najlepiej użyć jakiegoś twardszego, nie będzie tak brudził. Po malowaniu starłam gumką do ścierania bardziej widoczne ołówkowe kreski. Jeśli chodzi o kwiaty to wzorowałam się na tych zalipiańskich, rozrysowałam sobie najpierw kilka rodzajów na kartce. Później jednak rysowałam od razu na ścianie bez żadnego planu. Kwiaty też czasem sobie wymyślałam, jeśli chciałam użyć jakiegoś konkretnego koloru w danym miejscu. Te zalipiańskie stanowiły dla mnie pewien punkt odniesienia i były ogromną inspiracją, ale nie kopiowałam ich kropka w kropkę.
Już fragment na ig mnie zachwycił, ale całość przeszła najśmielsze wyobrażenie! To jest piękne. I wspaniałe jest to, że spełniłaś swoje marzenie, że nie wspomnę o kwiatach w domu przez cały rok.
Brawo!!!
Całość wygląda przepięknie. Jest tak kolorowo i radośnie. Kiczu nie widzę nigdzie. Dopiero przy malowaniu poszczególnymi kolorami widać ogrom pracy i nie dziwię się że dopadło Cię zniechęcenie. Wspaniale to wymyśliłaś i zrealizowałaś.
Wyszło fantastycznie! Podziwiam twoją cierpliwość, bo jednak namalowanie aż tylu elementów jest niemałym wyzwaniem 🙂 Lubię takie klimaty. Zupełnie odmieniony domek. Życzę dalszego owocnego spełniania marzeń 🙂
wspaniały projekt ale najpiękniejsze w tym wszystkim to oczywiście Twoje spełnienie <3
Cudne Agnieszko! Sama bym miala ochote na cos takiego, ale sciany mam w tzw. baranek i niestety narazie nie mam mozliwosci tego zmienic.
Przepięknie gratuluję ,podziwiam
Jestem zachwycona! Przepiękne! Gratuluję pomysłu i wytrwałości. Cudo! 🙂 Bardzo przyjemnie się patrzy.
Pingback: Czy to pasuje?- o turkusowych meblach :) - Makowe Pole
Efekt wspaniały! O to właśnie chodzi w malowaniu kwiatów, aby cieszyły! A te zalipiańskie nie na darmo zwane są kwiatami wyobraźni 🙂 Pozdrawiam serdecznie z Zalipia!
Piękne, piękne, piękne!!! Czuć energię i magię jak u… Pocahontas gdy wiatr porywał kolorowe listki.
Rozpoznaję: słoneczniki, dzwoneczki, niezapominajki, maki, malwy, żonkile, piwonie?
Patrzę na tą szarfę i widzę łąkę wszelkich kwiatów, które mnie otaczają, znikające poza horyzont dywany kwiecia.. Jest Pani czarodziejką!
Wyszło cudnie! Zainspirowałaś mnie. 😀
Jestem pod wrażeniem. Przez przypadek znalazłam kwiaty Zalipia, które sama również maluję kontynuując tradycje z domu rodzinego. Gratulacje wyszło świetnie.